Historia jednego spaceru w Diyarbakir

Mury starej części Diyarbakir, widziane z mostu Diyarbakir, most Dicle Köprüsü
0
(0)

Diyarbakir był jedynym miejscem, w którym podczas lutowej podróży po południowo-wschodniej Turcji byliśmy dwa razy. Aczkolwiek oba te razy były w innych częściach miasta, a drugi nasz pobyt trwał zaledwie 7 godzin. Ale i tak ten drugi, krótszy, zdążył się zapisać w naszej pamięci.

Turcja południowo-wschodnia, dzień 7 (poprzedni wpis: Mardin, kamienny bliźniak Midyat). Nadszedł czas, by po dwudniowym rajdzie przez Hasankeyf, Midyat i Mardin znów zawitać do Diyarbakir i oddać pożyczony tu samochód. Wracaliśmy z Mardin, postanawiając nadrobić w Diyarbakir niewielkie zaległości w zwiedzaniu i zobaczyć zabytkowy most Ongözlü Köprüsü, który widzieliśmy z murów starej części miasta.

Most ten, oficjalnie zwany Dicle Köprüsü, został wybudowany na rzece Tygrys w 1065 r. i uważany jest za pierwszy islamski most w Anatolii. Jest dobrze widoczny z wysokości murów starej części Diyarbakir (oddalony od niej jest o mniej więcej 2 km). Dicle Köprüsü był jeszcze do niedawna normalnie użytkowany, ruch zmotoryzowany został wstrzymany dopiero w 2009 r. Dziś jest kolejną historyczną atrakcją miasta.

Wracamy do trasę dojazdową do Diyarbakir i jedziemy prosto na miejskie lotnisko, położone, podobnie jak to w Adanie, niezwykle blisko osiedli miejskich. Na lotnisku oddajemy samochód i pozostaje nam do rozpatrzenia ostatni dylemat: co robić w mieście przez najbliższe 7 godzin, które dzielą nas do odjazdu nocnego autobusu, który zawieźć nas miał do Doğubeyazıt – następnego celu naszej podróży. Decydujemy się na przechadzkę z lotniska prosto na dworzec autobusowy. Mapa pokazuje ok. 7 km drogi, więc powinna nam ona zająć sporą część z posiadanego wolnego czasu.

Diyarbakir, most Dicle Köprüsü
Diyarbakir, most Dicle Köprüsü
Diyarbakir, most Dicle Köprüsü
Diyarbakir, most Dicle Köprüsü
Diyarbakir, most Dicle Köprüsü
Diyarbakir, most Dicle Köprüsü
Mury starej części Diyarbakir, widziane z mostu Diyarbakir, most Dicle Köprüsü
Mury starej części Diyarbakir, widziane z mostu Diyarbakir, most Dicle Köprüsü

Siedmiokilometrowa droga lotnisko – dworzec autobusowy rozkłada się dokładnie odwrotnie, niż zapewne miałoby to miejsce w każdym polskim mieście. Z lotniska do miasta jest 1 km, a z miasta na dworzec autobusowy – 6 km 🙂 Nic to, plecaki na plecy i idziemy.

Wychodząc na jedną z głównych ulic miasta, Karacadağ Caddesi, znów zaczynamy wzbudzać zainteresowanie przechodniów, choć tym razem bardzo widocznie jest to pozytywne zainteresowanie. Nowa część Diyarbakir, w odróżnieniu od starej dzielnicy, nie ma tak złej sławy i nie obowiązują tu ostrzeżenia o możliwych rabunkach. Nasza piesza podróż odbywa się więc bez żadnych negatywnych zakłóceń, a szybko pojawiają się te pozytywne.

Już po kilkuset metrach spaceru, podczas mijania niewielkiego przybytku, wyglądającego na bistro, przystajemy zastanawiając się nad możliwością zjedzenia tu czegokolwiek. Niemal natychmiast z „przybytku” wychodzi gospodarz, nie znoszącym sprzeciwu gestem zapraszając do środka. Lokal okazuje się… piwiarnią, co jest mocno zaskakujące, biorąc pod uwagę że jesteśmy w tej bardziej religijnej części Turcji, niezbyt tolerującej obecność alkoholu (zapamiętaliśmy to m.in. z długich poszukiwań piwa na ulicach Midyat).

Piwiarnia dodatkowo zdaje się jest typowo męskim przybytkiem, kobiety żadnej we wnętrzach nie zastaliśmy. Niejako potwierdzenie przyszło samo – lokal w ogóle nie posiadał damskiej toalety. Wejście więc Doroty musiało wzbudzić nie lada sensację, ale gospodarz nie miał z tym żadnego problemu. Chyba na wszelki wypadek posadził nas na piętrze, gdzie mieliśmy tylko jednego współtowarzysza przy sąsiednim stoliku. Do obsługi został wydelegowany jedyny człowiek, który jako-tako potrafił się z nami porozumieć po angielsku.

Piwiarnia w Diyarbakir
Piwiarnia w Diyarbakir

Na stoliku pojawiła się jedyna rzecz, którą dało się zamówić, czyli piwo (oczywiście Efes) i gratisowa miska prażonych pestek dyni. Zapamiętaliśmy wielkie zdziwienie, gdy wytłumaczyliśmy, że idziemy na piechotę na dworzec autobusowy. Gdy potwierdziliśmy, że wiemy że czeka nas godzina tuptania, zdziwienie osiągnęło już pułap zenitu. Przy wyjściu po raz pierwszy spotkaliśmy się z praktyką spryskiwania gościom rąk jakimś płynem czyszczącym, o silnej zawartości alkoholu, co dało się czuć po bardzo specyficznym zapachu. Potem już wielokrotnie widywaliśmy tę praktykę w różnych lokalach, a nawet autobusach rejsowych.

Przeszliśmy wzdłuż dużych miejskich osiedli aż do ronda Kantar Kvş, po czym przyszło nam skręcić w lewo, w długą, prostą drogę wylotową z miasta, w stronę Sanliurfy, przy której mieści się „otogar”, czyli dworzec autobusowy. Kolejny przystanek wypadł nam na przydrożnej stacji benzynowej, gdzie z miejsca wpadliśmy w oko obsłudze. Najpierw Dorota dostała, jak małe dziecko, gumy do żucia 🙂 A potem, widząc nas stojących z boku stacji, pracownicy wynieśli nam… herbatę. Ot tak, z gościnności, gratis.

Ulice Diyarbakir
Ulice Diyarbakir
Ulice Diyarbakir, policja jest bardzo widoczna
Ulice Diyarbakir, policja jest bardzo widoczna
Ulice Diyarbakir
Ulice Diyarbakir
Fantazja tureckich budowlańców dorównuje wyobraźni tych polskich :)
Fantazja tureckich budowlańców dorównuje wyobraźni tych polskich 🙂

Jeszcze dwa dni wcześniej mieszkańcy ostrzegali nas w starej części Diyarbakir przez rabunkami i kradzieżami, a dziś wynoszą nam herbatę, zagadują, pytają skąd i dokąd. Diyarbakir to miasto dużych kontrastów. Choć chyba za bardziej typowe uznać trzeba właśnie to pogodne, gościnne i uczynne zachowanie, niż stan zagrożenia, który wpajano nam wcześniej. Im dalej na wschód, tym bardziej odczuwaliśmy chęć pomagania i naturalną gościnność miejscowych. Bywało, że zainteresowanie nami, kroczącymi z plecakami, poza sezonem turystycznym, stawało się bardzo widoczne już z daleka. Był też i taki moment w Diyarbakir, kiedy to Dorota stała się na chwilę atrakcją dla gromady miejscowych dzieciaków, które zaczęły z hałasem krążyć dookoła. Zaspokoiwszy swoją ciekawość, szybko jednak odpuściły sobie marsz za nami.

Przed samym dworcem autobusowym znów przystanęliśmy na stacji benzynowej, gdzie sytuacja szybko powtórzyła się. Wystarczyło kilka minut postać, by zjawił się człowiek z pytaniem, czy nie napijemy się herbaty. Tym razem jednak odmówiliśmy – naprzeciwko dał się zauważyć lokal z jedzeniem – tam zamierzaliśmy zrobić sobie dłuższy przystanek.

Niestety nie pamiętamy, jak ów przybytek się nazywał, ale mieści się prawie dokładnie vis a vis dworca. Tu zaczęła się najdziwniejsza część pieszego przemieszczania się ulicami Diyarbakiru. Gwiazdami zostaliśmy już w progu, najwyraźniej zwracając uwagę wszystkich (nielicznych co prawda) gości lokalu. Zanim jeszcze dostaliśmy na stół dwa zamówione kebaby, jeden z gości „dostarczył” nam na stół turecki smakołyk, znany już nam z bazarów – cevizli sucuk (w dosłownym tłumaczeniu „orzechowa kiełbasa”), oryginalnie pochodzący z Gruzji, znany tam pod nazwą „czurczchela” – orzechy utopione w masie w czymś, co jest podobno syropem z winogron. Trochę to gumowe i jako takie może służyć do żucia 🙂

Cevizli Sucuk ("orzechowa kiełbasa"), na górze, w towarzystwie małego kawałka lokum - zdjęcie zrobione jeszcze w Sanliurfie
Cevizli Sucuk („orzechowa kiełbasa”), na górze, w towarzystwie małego kawałka lokum – zdjęcie zrobione jeszcze w Sanliurfie
Deser o nieznanej nam nazwie z restauracji w Diyarbakir
Deser o nieznanej nam nazwie z restauracji w Diyarbakir
Diyarbakir, dworzec autobusowy (otogar)
Diyarbakir, dworzec autobusowy (otogar)
Diyarbakir, dworzec autobusowy (otogar)
Diyarbakir, dworzec autobusowy (otogar)
Diyarbakir, dworzec autobusowy (otogar)
Diyarbakir, dworzec autobusowy (otogar)

Karuzela się rozkręciła i już wkrótce zaczęły przysiadać się do Doroty dzieci innych gości, chyba też przyciągnęliśmy uwagę wszystkich kelnerek w lokalu… Koniec końców, po dość intensywnym towarzysko posiłku, dojechał nam na stół niezamawiany wcale deser, którego przy kasie nie uwzględniono na rachunku – taki gratis. Deser prezentujemy na jednym ze zdjęć – nie mamy pojęcia jak się nazywa.

Mniej więcej po 4 godzinach od momentu wyjścia z lotniska dotarliśmy ostatecznie na dworzec kolejowy w Diyarbakir. Wpis ten nie ma na celu pokazania naszego bohaterstwa w noszeniu plecaków, bardziej zwracamy uwagę na bezinteresowną gościnność wschodnich Turków, ciekawość obcych w pozytywnym znaczeniu i chęć pomocy, jaką prezentują oni na każdym kroku. Co najważniejsze, jak ta chęć pozostawienia po sobie jak najlepszego wrażenia u przygodnych turystów rzeczywiście działa – Diyarbakir pozostał bowiem w naszej pamięci właśnie jako miasto przyjaznych, uśmiechniętych i towarzyskich ludzi, choć pierwsza nasza styczność – ta ze starą częścią miasta – zapowiadała totalnie odwrotne wspomnienia.

Nadchodzący nocleg miał być wyjątkowy podczas naszej podróży – spędzić go zamierzaliśmy bowiem w rejsowym, nocnym autobusie do Doğubeyazıt, miasteczka położonego na wschodnim krańcu Turcji, tuż przy granicy z Iranem. Podróż miała trwać aż 10 godzin i przenieść nas miała w zimowe plenery Araratu, u stóp którego Doğubeyazıt leży.

Jak bardzo przydatny jest dla Ciebie ten artykuł?

Kliknij na odpowiednią gwiazdkę i oceń treść

Dotychczasowa średnia ocena 0 / 5. Ilość opinii: 0

Ten artykuł nie był jeszcze oceniany. Oceń jako pierwszy!

Jeśli nasz artykuł jest dla Ciebie przydatny...

podziel się nim ze znajomymi 🙂

Dodaj komentarz