Diyarbakir to najbardziej wyraziste, żeby nie powiedzieć „autentyczne” miasto na naszej trasie po południowo-wschodniej Turcji. Można też powiedzieć, że pewnie najbardziej „wyobcowane” – wszak to tu bije serce jednego z największych narodów świata, wśród tych pozostających do dziś bez własnego państwa.
Turcja południowo-wschodnia, dzień 5 (poprzedni wpis: Harran, domy-ule i kolejne ślady Abrahama). Odmienny charakter Diyarbakiru poczuliśmy już po wejściu do autobusu, który miał nas do tego miasta zawieźć z Sanliurfy. Widoczna zmiana karnacji pozostałych pasażerów (dzięki czemu jeszcze bardziej odróżnialiśmy się od reszty) i równie widoczne zwiększone zainteresowanie naszymi osobami mówiły – wyjeżdżamy z Turcji, wjeżdżamy do kraju, którego oficjalnie nie ma – do Kurdystanu. Mamy czego chcieliśmy – w końcu celem wyprawy był turecki Kurdystan właśnie.
Napiszmy więc trochę o Kurdach. Przypisuje się ich jako potomków starożytnych Medów, a jako moment uformowania ich jako narodu uważa się mniej więcej VII w. p.n.e. W zasadzie nie mieli dłuższego okresu niepodległego w historii, byli pod wpływami Persów, Arabów (którzy ich zislamizowali), aż w końcu „wpadli” pod władanie Turków i Imperium Osmańskiego. Byli jednakże zawsze narodem o bardzo silnej identyfikacji własnej – Kurdowie zawsze podkreślali swoją odrębność, np. językową.
ładowanie mapy - proszę czekać...



Obecnie populację Kurdów określa się na 25-27 mln (w niektórych publikacjach 30 mln), z czego aż połowa żyje na dzisiejszym terytorium Turcji. W Turcji byli historycznie jedną z dwóch wyróżniających się i walczących o swoje prawa mniejszości etnicznych – drugą byli chrześcijańscy Ormianie. Byli, bo w wyniku prześladowań, czystek i masakr na tle etnicznym, podsycanych względami odmienności religijnej, Ormianie zostali wymordowani lub wypędzeni z Turcji w dwóch falach: pod koniec XIX w. i po zakończeniu I wojny światowej. I niestety – Kurdowie zostali przez Turków wykorzystani do pomocy w rzeziach na Ormianach, będąc ich aktywnymi uczestnikami.
Kurdom to jednak niewiele dało, bo gdy Turcja rozprawiła się z Ormianami, przystąpiła do „naturalizacji” Kurdów. Zakazano używania nazwy „Kurd”, a Kurdów nazywano „górskimi Turkami”. Zabroniono używania języka kurdyjskiego i obchodzenia ich świąt. W efekcie wybuchały kolejne powstania, a z kolei ich efektem były przymusowe wysiedlenia w inne części Turcji, gdzie Kurdom zmieniano imiona na tureckie.
Po II wojnie światowej nadal trwała dyskryminacja Kurdów, a za iracką granicą wybuchały kolejne powstania tamtejszych Kurdów, którzy w końcu uzyskali pewną autonomię w Iraku. Na tej fali wróciły marzenia tureckich Kurdów i ich walka o uzyskanie niezależności. Powstała Partia Pracujących Kurdystanu, a w regionie zrobiło się bardzo niebezpiecznie – w 1984 r. działalność rozpoczęli kurdyjscy partyzanci, przez Turków uznani za terrorystów. Działalność ta została oficjalnie zawieszona w 1999 r., a w ostatnim czasie, chcąca zbliżyć się do Europy Turcja trochę złagodziła „okowy” Kurdom – mogą oni m.in. używać języka kurdyjskiego.


Wróćmy teraz do samego Diyarbakiru. Historia tego miasta, w starożytności zwanego Amidą, sięga 5000 lat. Naszą erę miasto przywitało pod władaniem rzymskim, potem było bizantyjskie. W VII wieku zjawili się Arabowie i rozpoczęła się era islamu. W swojej historii Diyarbakir wielokrotnie przechodził z rąk do rąk pomiędzy różnymi cywilizacjami – historycy naliczyli ich aż ponad trzydzieści. Te różnorodne wpływy pozostały w architekturze i charakterze miasta, mieszając się i budując specyficzny jego charakter.
Dlaczego Diyarbakir jest dziś tak silnie kurdyjski ? Kiedy pod koniec XIX w. w mieście i okolicach wydarzyły się straszne masakry bardzo licznych tu Ormian, Kurdowie zyskali ogromną większość w populacji. Dość powiedzieć, że zamordowano wtedy 25.000 Ormian, a pozostałe 150.000 wypędzono. Dziś w Diyarbakir żyje podobno dosłownie garstka chrześcijan, skupiona wokół dwóch zachowanych kościołów (jeden z nich jest właśnie ormiański).
W każdym razie badania wskazują, że około 3/4 ludności Diyarbakiru (dziś to 900 tys. mieszkańców) posługuje się językiem kurdyjskim. A Diyarbakir jest jednym z największych miast Anatolii południowo-wschodniej, jego gwałtowny wzrost w końcówce XX wieku spowodowany był także poniekąd prześladowaniami Kurdów – władze tureckie wysiedlały całe wsie kurdyjskie dookoła miasta, a ich mieszkańcy uciekali do Diyarbakir. W pewnym momencie (1997 r.) liczebność aglomeracji miejskiej Diyarbakiru określano nawet na 1,5 mln. Co smutne, badania z 2006 r. pokazywały, że mniej więcej połowa Kurdów z miasta jest analfabetami, a wśród kurdyjskich kobiet ten odsetek był już po prostu zatrważający – sięgał aż 80%.




I do takiego właśnie Diyarbakiru – serca tureckich Kurdów, doświadczonego latami walk i terroru, dumnego, ubogiego i słabo rozwiniętego ekonomicznie, trafiamy w kolejnym dniu naszej zimowej tureckiej wyprawy. Całe historyczne centrum miasta zawarte jest wewnątrz równie historycznych murów, tworzących okrąg o obwodzie ok.5 km (wysokość 10-12 m, grubość 3-5 m), w które wbudowano aż 81 wież i 4 główne bramy wjazdowe. Po dużej części tych murów można spacerować, aczkolwiek należy z tym uważać, o czym dalej. Mury te powstały z bazaltu w czasach bizantyjskich (IV w.).
To historyczne centrum miasta, oprócz całej masy zabytków o niezwykle barwnej historii, związanej z losami miasta i regionu, zawiera także niestety smutny obraz biedy – poza kilkoma głównymi ulicami i bazarami, reszta zabudowań przypomina ruinę – wali się lub niedługo się zawali. Dawno nie remontowane czy choćby odnawiane, z błotnistymi uliczkami wypełnionymi gruzem, kamieniami i śmieciami. Z mieszkańcami przesiadującymi na ulicach i grupami młodzieniaszków, nie wyglądających zbyt przyjaźnie, wałęsających się po nich. A wszystko to przy bardzo widocznym zainteresowaniu naszymi osobami – w końcu nawet w sezonie w Diyarbakir nie ma zbyt wielu turystów (wolą pobliskie Mardin czy Hasankeyf), a my w środku lutego nie widzieliśmy nikogo innego wyglądającego na turystę – byliśmy chyba jedyni w tym dniu.


Do całego tego obrazu dodać należy, że stare miasto w Diyarbakir określane jest mianem niebezpiecznego miejsca. Sporo miejsc w internecie ostrzega przed zbytnim eksplorowaniem bocznych uliczek czy zwiedzaniu w samotności. Obręb starego miasta znany jest z dużego zagrożenia przestępczością i rabunkami, a szczególnie „wrażliwe” tereny to właśnie okolice murów miejskich, przy których dnie i wieczory spędza miejscowa młodzieżowa „śmietanka”. Odradza się samotne spacerowanie, eksponowanie drogich aparatów czy telefonów, zaleca się też ubieranie podobne do miejscowych, zamiast widocznych z daleka ciuchów turystycznych. Zacytujemy dwie anglojęzyczne opinie ze stron dużych serwisów z ofertami hoteli :

„Unfortunately, Diyarbakir is a very difficult city for a variety of political and socio/economic reasons. Upon leaving the mosque in search of a Syrian Orthodox church, my husband was mugged. The potential thief was unsuccessful, but it was a jarring experience.”
„…high percentage of the guests get pickpocketed walking into town. We were lucky, but we were extraordinarily vigilant. Virtually everyone we passed in the 15 minute walk into town reminded us how dangerous that street is, which made the stay a little nerve-racking. Our friends who arrived 2 days later were pickpocketed twice. Everyone in town seems to know about the problem.”
Nawet na Wikitravel można znaleźć taki fragment pod hasłem „Diyarbakir”:
„It is not advisable at all to walk alone during the night time, especially in the old quarter. Taking some precautions during the visit is advisable, just common sense. Don’t hang around in dark areas; try not to look like the typical tourist, etc. The lower end of the street toward the Mardin Kapı, the Mardin Gate, is pretty dark and can be dangerous at night. Do not become prey to pickpockets who seem to hang around there.”

Podczas zwiedzania obrębu starego miasta zostaliśmy dwukrotnie ostrzeżeni przez przygodnych mieszkańców. Raz zrobił to dość zabawnie młody mężczyzna obok kościoła armeńskiego (stoi w ciasnej bocznej uliczce), który kazał nam popatrzeć na siebie, po czym płynnym angielskim powiedział: „Uważajcie na takich jak ja – młodych, dobrze zbudowanych, ubranych w skóry mężczyzn – unikajcie bocznych uliczek i chodzenia po nich z widocznym dobrym aparatem lub z dobrym telefonem (iPhone) w ręce”. Druga była kobieta na terenie starego syryjskiego kościoła (tam akurat było bezpiecznie, bo wstęp jest płatny).
Nie chcemy nikogo do Diyarbakir zniechęcać. Ale zdrowy rozsądek jest wskazany, dlatego warto wiedzieć, czego unikać. Pomijając wyżej opisane względy, miasto jest niezwykle klimatyczne i autentyczne. Aczkolwiek przez biedę widoczną w starej części miasta i zawikłaną historię mieszkańców, najbardziej adekwatne jest inne określenie Diyarbakiru, które znaleźliśmy gdzieś w sieci – „szorstki”. To słowo chyba najlepiej oddaje charakter tego miasta.
Już przy pierwszym widoku ulic miasta rzuca się w oczy zmiana w porównaniu z wcześniej zwiedzanymi przez nas miastami: Adaną, Hatay, Gaziantepem czy Sanliurfą – bardzo widoczne są tu pojazdy policyjne, których ulicami przemyka spora ilość. A i pojazdy te są też inne – wyglądają jak pojazdy szturmowe – mocno opancerzone i okratowane. Siedzący w nich policjanci wyglądają jak w twierdzy. Czuć powiew poplątanej najnowszej historii regionu.
Wizytówką Diyarbakiru są dwie rzeczy. Pierwsza to arbuzy, które uprawiane są dookoła miasta w dolinie rzeki Tygrys, które odpowiednio pielęgnowane, potrafią dochodzić nawet do 50 kg (!) wagi. Corocznie w mieście organizowany jest festiwal arbuzów, będący sporą atrakcją w regionie.


Drugą wizytówką, tą bardziej historyczną, są wspomniane już wyżej mury miejskie, otaczające stare miasto, z czterema bramami. Na sporej części murów możliwy jest spacer górą, choć trzeba uważać, bo mury nie są nijak zabezpieczone, a fragmentami są w sporej rozsypce. Warto jednak wspiąć się na nie, by podziwiać widok na miasto i na okolicę na zewnątrz. Tak jak mówi jedno z cytowanych wyżej przez nas ostrzeżeń, nie warto spacerować przy murach po zapadnięciu zmroku.
Wewnątrz murów miejskich jest jeszcze osobna wydzielona przestrzeń, otoczona swoim własnym drugim murem – to cytadela. Pierwotne mury nie zachowały się, obecne pochodzą z XVI w. (czasy panowania sułtana Sulejmana Wspaniałego). Mury cytadeli miały 16 wież i 4 własne bramy. Wewnątrz murów dziś znajdują się m.in. dwa kościoły, meczet, cysterna oraz ruiny pałacu. W latach 90-tych budynki cytadeli były główną kwaterą wojsk tureckich, walczących z kurdyjską PKK (Partia Pracujących Kurdystanu), tu mieściły się więzienia, w których wg niektórych dochodziło do brutalnych tortur. Dziś przestrzeń ta przerabiana jest na muzeum archeologiczne, którego główną częścią zbiorów mają być eksponaty znalezione podczas budowy wielkiej tamy Ilısu Dam (napiszemy o niej więcej przy okazji zwiedzania Hasankeyf).
Podczas naszego pobytu w Diyarbakir zaliczyliśmy oczywiście spacer po murach, a także przeszliśmy pod dwiema z czterech bram – najbardziej znaną – bramą Mardin, oraz znajdującą się na zachód od niej bramą Urfa. Na dobrze zachowanej wieży obok bramy Mardin znajduje się niewielka restauracja pod otwartym niebem. Z wieży tej można podziwiać okolicę miasta, w tym most na Tygrysie, pochodzący z XI w. (Dicle Köprüsü). O moście będzie niżej.
Nie chcemy robić z tego wpisu niekończącej opowieści – dalszy ciąg możecie przeczytać w drugiej części, do lektury której zapraszamy.
Pełna galeria zdjęć z Diyarbakiru znajduje się na osobnej stronie naszego bloga oraz na naszym fanpage’u na Facebooku.