Przejazd wyjątkowo krętą i stromą drogą, drugą co do wysokości w Alpach ? Możliwość zabawy w głębokim śniegu w początkach lipca ? Nocleg w temperaturze graniczącej z zerem ? Droga na przełęcz Passo dello Stelvio we włoskich Alpach spełnia wszystkie te warunki 🙂
Włochy 2017, dzień 2 (Poprzedni wpis: Urokliwe bawarskie Garmisch-Partenkirchen). Górskie drogi widokowe to jeden z najbardziej ulubionych elementów naszych wakacyjnych eskapad. Uwielbiamy kręte, wąskie drogi z niezliczonymi ostrymi zakrętami, stromo wspinające się pomiędzy urokliwymi, stromymi górskimi szczytami. Widoki na takich trasach zawsze nas ekscytują. Nieraz zdarzało nam się już nawet nadkładać drogi, by przejechać którąś ze znanych górskich tras.
Przejechaliśmy już m.in. austriacką Hochalpenstrasse, rumuńskie Transalpinę i drogę Transfogaraską, albańską przełęcz Llogara, najwyższą alpejską drogę – francuską Col de l’Iseran czy wreszcie krętą drogę zjazdową do czarnogórskiego Kotoru. Można by wręcz powiedzieć, że trasy widokowe kolekcjonujemy jak znaczki 🙂
Tym razem przy okazji wakacyjnego wyjazdu do Włoch nadarzyła się okazja przejechać kolejną, zaliczaną do najpiękniejszych i najbardziej wymagających dla kierowców tras – drogę prowadzącą na Passo dello Stelvio we włoskich Alpach. Przełęcz Passo dello Stelvio położona jest na wysokości 2760 m n.p.m., a droga prowadząca na nią jest drugą co do wysokości przejezdną drogą w Alpach – po wspomnianej już francuskiej Col de l’Iseran.



Droga z Polski wiedzie przez Austrię, kierując się ku Włochom wzdłuż granicy ze Szwajcarią. Po drodze sporą atrakcją jest jezioro Lago di Resia, nad którym znajduje się mała wioska Curon Venosta (niem.: Graun im Vingschau). W wodach jeziora niedaleko brzegu stoi tu XIV-wieczna wieża kościelna – jedyna pozostałość po znajdujących się tu kiedyś zabudowaniach mieszkalnych.
W 1920 r. Włosi wpadli bowiem na pomysł zbudowania w pobliżu zapory wodnej, która miałaby podnieść poziom jeziora o 5m. Niestety – nadeszła era nazizmu i plany zostały w 1939 r. zmodyfikowane – podniesienie tafli wody zaplanowano na 22m. Projekt zaczęto wdrażać, poczynając od ludzkiej tragedii – wszystkich mieszkańców okolicznych wiosek siłą wysiedlono, nie dając im niczego w zamian za utracony dobytek. II wojna światowa wprawdzie wstrzymała prace, ale wznowiono je zaraz po niej.
W 1950 r. wszystkie budynki mieszkalne zrównano z ziemią. Zaraz potem całą dolinę zalała woda – uparcie do dziś stoi wspomniana wieża kościelna, dziś duża przydrożna atrakcja turystyczna. Wszystko to odbyło się ogromnym kosztem ludzkim: kilkaset zburzonych domostw, 70% mieszkańców zmuszonych do emigracji i przesiedlenia, 70% straconych zwierząt domowych i gospodarskich… Smutna historia.







Wracamy do trasy na Passo dello Stelvio. Pierwotnie wybudowano ją jeszcze w czasach austro-węgierskich, by połączyć ówczesną Lombardię z resztą tego kraju. Od tego czasu, poza odnawianiem samej nawierzchni, przebieg trasy niewiele się zmienił. Jest jedną z najbardziej stromych z tych, którymi już jechaliśmy – jadąc od strony Polski (od północy) wspinaczka ma długość 24 km, a w jej trakcie wjeżdżamy o niemal 2000 m wyżej. Jazdy nie ułatwiają niezliczone zakręty, a szczególnie ich ostatnie 48 sztuk pod samym szczytem – tu już jest bardzo stromo i dodatkowo – bardzo wąsko. Do tego stopnia że zjeżdżające w dół kampery nie potrafiły zakręcić „na raz” takich zakrętów.
Szybko więc jechać się nie da – i bardzo dobrze – bo przydrożne widoki zapierają dech w piersiach. Właśnie dla nich warto trasy widokowe pokonywać. Nie żeby je przejechać – a żeby się napatrzeć. Przystanki w każdym możliwym miejscu (dużo ich nie ma) i podziwianie alpejskich widoków, ośnieżonych w lipcu szczytów i chmur, w których momentami one toną. Naprawdę warto.
Passo dello Stelvio pewnie znają miłośnicy kolarstwa – często na szczycie przełęczy metę mają etapy słynnego kolarskiego wyścigu Giro d’Italia – aż się wierzyć nie chce, że wjeżdżają tu kolarze, i to nie rekreacyjnie, a ścigając się ze sobą. To musi być naprawdę zabójcze przeżycie. Rowerzyści nie są tu zresztą rzadkością, tak samo jak motocykliści – jak na każdej trasie widokowej, tak i tu jest ich sporo.




My nie tylko na przełęcz Passo dello Stelvio wjechaliśmy. Zaplanowaliśmy sobie tutaj… nocleg. Tak – Passo dello Stelvio na szczycie to same hotele i sklepiki dla turystów. I nie – nie spaliśmy w żadnym z nich. Jechaliśmy do Włoch we dwójkę, bez dzieci, samochód mamy na tyle przemyślany przy zakupie, że umożliwia nam wygodne spanie we dwójkę w swoim wnętrzu. Nocleg więc był samochodowy – najwyższy u nas jak do tej pory 🙂
Wiedzieliśmy, że temperatura na szczycie nawet w lipcu to wartości w okolicach zera, a może nawet niżej w nocy, więc byliśmy odpowiednio przygotowani na tak zimne powitanie z wakacjami we Włoszech. Ale zaskoczyło nas co innego – potworna ilość śniegu, leżącego na zboczach przełęczy. Tam autentycznie nawet w lipcu można odbyć wojnę na śnieżki czy po prostu wskoczyć w śnieżną zaspę. Zwały śniegu na zboczach były wyższe od nas 🙂 Nie, nie były to zaspy zrobione przez spychacze czy odśnieżarki – po prostu naturalnie leży tam na ziemi tyle śniegu nawet w trakcie wakacji.
Zresztą – Passo dello Stelvio w lipcu było pełne… narciarzy. Stąd bowiem startuje kolej linowa, wywożąca miłośników białego szaleństwa w wyższe partie gór, gdzie bez problemu w lipcu można nart używać. Kolejka pracuje od godz.7:00 i już pół godziny wcześniej stała przy niej kolejka chętnych, w tym co najmniej kilka narciarskich reprezentacji (na pewno widzieliśmy sportowców szwedzkich i… tureckich).






Jest jeszcze jedna atrakcja drogi na Passo dello Stelvio. Typowo alpejska atrakcja – świstaki. Jest ich tu po prostu mnóstwo. I chyba ze względu na duże ilości turystów, przejeżdżających tędy w sezonie (droga jest otwarta wyłącznie od maja do listopada, a i to zależnie od warunków atmosferycznych), niemal zupełnie nie boją się ludzi i samochodów. Spokojnie można się zatrzymać przy stojącym przy drodze świstaku i fotografować te zwierzęta z odległości dosłownie kilku metrów. Czasami mieliśmy wrażenie, że wręcz pozują nam do zdjęć 🙂
Przywitanie z Włochami mieliśmy dość mroźne, ale i pełne widowiskowych górskich atrakcji. Było to jedyne nasze (w trakcie tego wyjazdu) spotkanie z górami – po przejechaniu Passo dello Stelvio zjechaliśmy z Alp. Po krótkim przystanku w słynnym kurorcie Bormio na poranną kawę, pojechaliśmy w stronę znacznie cieplejszej, ale nie mniej pięknej atrakcji. Będziemy objeżdżać jezioro Como. Pokażemy je Wam w następnym wpisie.
Pełna galeria zdjęć z trasy widokowej na Passo dello Stelvio znajduje się na osobnej stronie naszego bloga oraz na naszym profilu na Facebooku.