Ostatni pełny dzień w Gruzji to znów dzień w Tbilisi. Gruzińska stolica gościła mnie po raz drugi w czasie czerwcowego wyjazdu, była więc okazja by dokończyć zwiedzanie atrakcji centrum. A potem już tylko pakowanie i odwrót na lotnisko w Kutaisi.
Gruzja 2014, dzień 9 (poprzedni wpis: Na południe Gruzji. Safara, Chertwisi i wreszcie skalne miasto Wardzia). Nocleg na parkingu pod katedrą w Mcchecie przebiegł bezstresowo – polecam każdemu, szukającemu spokojnego miejsca w samochodzie, parkują tam też na noc kampery. Rano, zgodnie z planem, wymarsz do straganów na uliczkach Mcchety – zakup czurczeli odbył się błyskawicznie (mniejsze 2 GEL, większe 3 GEL – kupiłem hurtowo po jednej z każdego posiadanego przez sprzedawcę rodzaju). Czas wsiadać do samochodu i udać się do oddalonego o jakieś 20 km Tbilisi i oddać Nissana Pathfindera do wypożyczalni. Szkoda, bo przyzwyczaiłem się już do niego.
Podróż do Tbilisi i wizyta w wypożyczalni odbyły się bez historii. Już bez samochodu, z plecakiem na plecach, taksówką udałem się do guesthouse’u Nice, w którym spędziłem jedną noc podczas pierwszej wizyty w Tbilisi. Zaprawdę powiadam – po 5 dniach spędzonych w samochodzie, człowiek docenia dwa najcudowniejsze wynalazki ludzkości – prysznic i łóżko. Dokładnie w tej kolejności skorzystałem – mój organizm najbardziej ucieszył się z łóżka – na jego widok odmówił dalszej współpracy i trzeba było, po prostu trzeba było się drzemnąć. I dobrze, bo w Tbilisi zapanował tego dnia szczyt upałów, temperatura odczuwalna oscylowała wokół 40C, a nagrzane chodniki i mury starej części miasta sprawiały, że czułem się jak w mikrofali. Na zewnątrz odważyłem się wyjść dopiero w okolicach godziny 17-tej.







Drugi dzień w Tbilisi poświęciłem na uzupełnienie trasy, nakreślonej w serwisie tbilisibezbolesnie.pl – pierwszą jej część „zaliczyłem” kilka dni wcześniej. Historii miasta drugi raz opisywał nie będę – znajdziecie ją we wpisie z pierwszego dnia w Tbilisi. „Drugi etap” rozpocząłem od znanego z pierwszej wizyty Placu Europejskiego, ale tym razem nie chodziło o Most Pokoju czy cerkiew Metechi – udałem się prosto do stacji kolejki linowej, która miała mnie wywieźć na wzgórze z twierdzą Narikala. Przy kasie i wagonikach trafiła mi się pustka – jechałem na górę sam. Bilet w jedną stronę kosztuje 1 GEL, za pierwszym razem trzeba sobie też wyrobić specjalną kartę elektroniczną, na którą ładowane są bilety – karta kosztuje 2 GEL. Razem wycieczka w obie strony – 4 GEL, choć trasę powrotną można odbyć pieszo – z twierdzy schodzi się całkiem przyjemnymi schodami.

Twierdza Narikala pochodzi z czasów założenia Tbilisi – z IV w. Była w swojej historii kilkukrotnie rozbudowywana – przez Arabów (VII / VIII w.) i Gruzinów (XI w.). Większość z tego, co dziś widać na twierdzy, powstało jednak znacznie później – XVI / XVII w. Twierdza ostatecznie została zniszczona przez trzęsienie ziemi na początku XIX w. Wstęp na twierdzę jest darmowy, a warto tu się dostać, choćby dla zobaczenia panoramy miasta, rozciągającej się ze wzgórza. Narikala, poza murami twierdzy, nie oferuje żadnych innych atrakcji – no może poza cerkwią św.Mikołaja, która jednak zabytkiem nie jest, została wybudowana w 1996 r. na miejscu wcześniej tu stojącej świątyni z XIII w., zniszczonej przez ogień.

Wzgórze twierdzy Narikala posiada jednak jeszcze jedną obowiązkową atrakcję turystyczną – Kartlis Deda, czyli posąg „matki Gruzji” – dzisiejszy symbol miasta. Posąg postawiono tutaj w 1958 r., upamiętnia 1500 lat Tbilisi i przedstawia kobietę w tradycyjnym gruzińskim stroju, w jednej ręce trzymającą misę wina – dla przyjaciół, a w drugiej miecz – dla wrogów. Nie byłbym sobą, gdybym nie zauważył, że „matka Gruzja” widziana z pewnego kąta wygląda hmmm, dosyć… dwuznacznie.
Po zjeździe wagonikiem kolejki linowej na dół, czas na kolejną wizytówkę Tbilisi – dzielnicę Abanotubani, czyli dzielnicę łaźni. Główną jej atrakcją są właśnie historyczne łaźnie, usytuowane w większości poniżej poziomu chodnika – ponad ziemię wystają jedynie ich charakterystyczne kopuły. Duża część łaźni jest czynna do dziś i każdy zainteresowany może skorzystać z ich usług. Nieczynna jest najbardziej reprezentacyjna – ze względu na swoją zewnętrzną elewację – łaźnia Orbeliani. Z jej usług korzystał w przeszłości m.in. Aleksander Puszkin. Abanotubani to najstarsza dzielnica Tbilisi, to tutaj narodziła się dzisiejsza stolica Gruzji.





Będąc przy łaźniach, warto porozglądać się dookoła. Zabudowa dzielnicy jest naprawdę widowiskowa i nie tylko łaźnie są jej atrakcją. Warto przyjrzeć się meczetowi z ośmiobocznym minaretem – to jedyny meczet w Tbilisi, który przetrwał czasy komunistyczne, wybudowany w 1895 r. W okolicy warto też zobaczyć mały monaster Czterdziestu Męczenników z Sebaste, może nie dla samego monasteru, ale dla faktu, że na jego terenie całkiem niedawno odkryto kolejne fragmentu starych miejskich murów – ale mury te pochodzą ze znacznie starszych czasów niż domniemany okres ufundowania miasta przez Wachtanga Gorgasali. Ich pochodzenie określa się na I / II w. n.e., co znaczyłoby, że Tbilisi istniało znacznie wcześniej, niż do tej pory sądzono.
Wracamy nieco w stronę centrum, gdzie niemal obok Mostu Pokoju stoi kolejna historyczna budowla Tbilisi – katedra Sioni. Wg legend, pierwszą świątynię w tym miejscu wybudował sam twórca Tbilisi – król Wachtang Gorgasali w V w. W VI i VII wieku niejako wybudowano ją na nowo, a władcy zlecający rozbudowę podobno zostali tu pochowani. W historii katedrę wielokrotnie niszczono (Arabowie, Persowie, trzęsienia ziemi) i odbudowywano (m.in. słynny król Dawid Budowniczy w XII w.). Gdy do Gruzji w XIX w. weszli Rosjanie, oczywiście przemalowali wnętrza, niszcząc „przy okazji” stare freski – zresztą Sioni zapisała się w historii rosyjskiej aneksji Gruzji – to tu w 1802 r. ogłoszono fakt aneksji. Sioni pozostawała główną katedrą gruzińskiego kościoła prawosławnego aż do 2004 r., kiedy otwarto cerkiew św.Trójcy.
Czas na spacer główną ulicą Tbilisi – ulicą Rustaweli, nazwaną imieniem narodowego poety gruzińskiego, Szoty Rustaweli. Na ulicy Rustaweli toczy się główny nurt życia miasta, to przy niej znajduje się wiele ważnych dla miasta budynków i urzędów. Przespacerujemy się więc ulicą Rustaweli na całej jej długości, po kolei podziwiając najważniejsze atrakcje.




Zaczynając marsz od Placu Wolności, pierwszym rzucającym się w oczy budynkiem jest dawna siedziba gruzińskiego parlamentu. Budynek wybudowany w latach 50-tych XX w., do całkiem niedawna był siedzibą parlamentu – do czasu gdy w 2012 r. zdecydowano się przenieść Zgromadzenie Narodowe do Kutaisi – by „oddać” nieco władzy innym regionom kraju. W Kutaisi w tym celu wybudowano nowoczesny budynek, ale już słychać głosy, że decyzja o przenosinach była nietrafiona. Wg niektórych informacji, gruziński parlament planuje powrót do Tbilisi – będzie o tyle łatwiej, że stara siedziba właśnie przeszła gruntowny remont.
Nieco dalej, po drugiej stronie ulicy Rustaweli, stoi cerkiew Kaszweti, nieco ponad stuletnia, ale wg legend wybudowana w miejscu, gdzie stał kiedyś kościół z VI w. Legenda mówi, że mnich Dawid z Garedży, oskarżony przez kobietę z Tbilisi o spowodowanie ciąży, zawyrokował, że jeśli jest to nieprawda, urodzi ona… kamień. Tak się też podobno stało, a miejsce to od tego czasu nazwano „Kaszweti” (gruz. „urodzić kamień”).
Naprzeciw cerkwi stoi z kolei historyczne, pierwsze gimnazjum w Tbilisi, którego budynek oddano do użytku w 1833 r. Później stało się jednym z najważniejszych ośrodków edukacji w mieście. Posiada bogatą bibliotekę oraz nawet małą scenę do występów i przedstawień. Gimnazjum ukończyło wielu znamienitych gruzińskich obywateli, jak choćby Grigol Orbeliani czy Ilia Czawczawadze (obaj poeci i działacze społeczni). Ten drugi zresztą, wraz z kolejnym poetą i swoim przyjacielem, Akaki Cereteli, doczekał się pomnika przed wejściem do gimnazjum.
Kolejne kilka kroków dalej znajdziemy Teatr Opery i Baletu, pierwszy budynek operowy w Gruzji, wybudowany w 1851 r. Spalił się w pożarze w 1874 r., ale został odbudowany. Widownia mieści 1200 miejsc. Dziś znów jest w remoncie, a jego otwarcie planowane jest na koniec 2014 r. Kolejna atrakcja to Teatr Narodowy im.Szoty Rustawelego, powstały w 1879 r. i niemal od początku kojarzony z duchem narodowym Gruzji, głównie przez repertuar, umiejscawiany często we współczesnej czasom scenografii i podtekstach. Dlatego też w czasach komunistycznych starano się sprowadzić funkcję teatru do roli muzeum.




Kolejny monumentalny budynek, ikona czasów stalinizmu, to wybudowany w 1938 r. budynek dawnego Instytutu Marksizmu-Leninizmu, wewnątrz którego znajdowało się także muzeum Lenina. Na fasadzie budynku znajdowały się kiedyś popiersia Marksa, Engelsa, Lenina i Stalina, ale zdemontowano je podobno po odzyskaniu przez Gruzję niepodległości. Były plany przekształcenia go w luksusowy hotel, ale dziś wydaje się być remontowany i nie użytkowany.
Niemal po sąsiedzku stoi, zwyczajnie dziś wyglądający hotel Radisson Blu Iveria. Ale to nie taki zwyczajny hotel – przez ostatnie lata był jednym z najczęściej fotografowanych obiektów w Tbilisi. Wybudowany w 1967 r., był przez lata najlepszym hotelem w mieście. Gdy w Gruzji wybuchła wojna domowa, władze zaadoptowały go jako miejsce zakwaterowania uchodźców z Abchazji. 22-piętrowy, reprezentacyjny hotel, w ciągu 12 lat przebywania tu uchodźców stał się ruiną. Dopiero w 2004 r. udało się wyeksmitować „tymczasowych” mieszkańców (władze wypłaciły im „odszkodowania” – 7000 dolarów za każdy zajmowany pokój), a hotel przez następne 5 lat był remontowany – rozebrano go aż do stalowego szkieletu i niemal wybudowano od nowa. Został ponownie otwarty w 2009 r. Panorama obskórnie wyglądającego hotelu, zdewastowanego przez uchodźców, została niemalże symbolem niespokojnych gruzińskich czasów.
Ulica Rustaweli kończy się reprezentacyjnym budynkiem Gruzińskiej Akademii Nauk, na schodach której miejscowi artyści, rzemieślnicy i zwykli sprzedawcy pamiątek codziennie oferują swoje „produkty”. Można jeszcze rzucić okiem na pomnik Szoty Rustawelego, stojący przy Akademii i… czas na powrót. A że akurat zrobiło się ciemno, to zaliczyłem całą długość ulicy Rustawelego i jej atrakcje w widoku nocnym. Główna arteria Tbilisi prezentuje się w nocnej scenerii całkiem atrakcyjnie – gdzieś znalazłem nawet nazwę „kaukaskie Pola Elizejskie” – sporo na wyrost, ale coś w tym jest…




I to już koniec czerwcowej przygody w Gruzji. Kolejny dzień to już tylko przejazd taksówką na dworzec Didube, potem marszrutką do Kutaisi i popołudniowy powrotny lot do Polski. 9 dni to zdecydowanie za mało, by zobaczyć w Gruzji wszystkie choćby największe atrakcje – opuściłem wszak wybrzeże Morza Czarnego z Batumi na czele, Swanetię (z Mestią na czele) i jej krajobrazy, wpisane na listę UNESCO i Tuszetię z Omalo. Będzie po co wracać 🙂
Pełna galeria zdjęć z drugiego dnia w Tbilisi znajduje się na osobnej stronie naszego bloga oraz na naszym profilu na Facebooku.