Drugi dzień w Rio de Janeiro spędziliśmy zwiedzając najdalsze, licząc od naszego hotelu atrakcje miasta. Hitem dnia miały być odwiedziny słynnego piłkarskiego stadionu Maracana, plan na resztę dnia zakładał wizytę w miejskim ogrodzie zoologicznym.
Karnawał w Rio, dzień 2 (poprzedni wpis: Przywitanie z Rio de Janeiro). Pierwszego dnia w Rio pocieszyliśmy się trochę lutowym upałem i przywitaliśmy się ze słynnymi plażami Ipanema i Copacabana. Zdążyliśmy też „zaliczyć” pieszą wycieczkę z Ipanemy na „Głowę Cukru” (Pão de Açúcar). Teraz czas zacząć zwiedzać Rio „na poważnie”. Na pierwszy ogień, jak przystało na kibica piłkarskiego, poszła świątynia światowego futbolu, czyli słynna Maracana.
Historia Maracany zaskakująco wiąże się z historią… karnawału w Rio, a to przez osobę patrona stadionu, Mário Filho. Oficjalna nazwa stadionu to bowiem: Estádio Jornalista Mário Filho, która to nadana została w 1966 r. O tym za chwilę. Sam stadion był budowany specjalnie jako arena Mistrzostw Świata w 1950 r. i od początku zakładano budowę największego stadionu piłkarskiego na świecie. Ciekawostka – od wbudowania kamienia węgielnego do planowanego meczu otwarcia było niecałe 2 lata i oczywiście Brazylijczycy nie zdążyli. Pomimo, że stadion wciąż wyglądał jak plac budowy, FIFA zezwoliła na grę i 24 czerwca 1950 r. odbył się tu mecz otwarcia mistrzostw, jednak obcięto liczbę widzów do 81.000.
Rekord frekwencji na Maracanie padł w czasie meczu finałowego (Brazylia przegrała wtedy z Urugwajem 1-2, co stało się narodową traumą, którą pobiła chyba dopiero ta z Belo Horizonte w 2014 r., kiedy to Brazylia przegrała w półfinale kolejnych brazylijskich Mistrzostw Świata z Niemcami aż 1-7), gdy oficjalnie zmierzono aż 199.854 widzów z biletami. Podkreślamy – „z biletami” – bo w Brazylii spora część widzów jakimś cudem wchodzi na stadion bez nich. Nieoficjalnie mówi się, że łącznie na Maracanie podczas finału w 1950 r. było aż 210.000 kibiców.
Jak już mistrzostwa się skończyły, spadła determinacja Brazylijczyków od ukończenia stadionu, nazywanego wtedy oficjalnie Maracana, od nazwy małej rzeczki, nad którą został wybudowany. Oficjalnie ukończenie stadionu nastąpiło dopiero 15 lat po mistrzostwach, w 1965 r. I teraz wróćmy do osoby Mário Filho – kiedy zmarł od w 1966 r., władze uhonorowały pamięć po nim, zmieniając nazwę Maracany. Ale i tak wszyscy nadal nazywają stadion starą nazwą.
Kim był Mário Filho ? Najsłynniejszym chyba brazylijskim dziennikarzem sportowym, autorem wielu książek o tematyce piłkarskiej. Urodzony jako syn dziennikarza, poszedł jego śladem, pracując początkowo w gazetach należących do ojca, by szybko wyspecjalizować się w tematyce sportowej. To on podniósł derbowe spotkania do rangi wielkiego wydarzenia, a używana do dziś nazwa najsłynniejszych z nich – „Fla-Flu” (Flamengo – Fluminense) także jest jego autorstwa. Mário Filho był także założycielem (1931 r.) najstarszej sportowej gazety w Brazylii, przez niektórych uważaną za jedną z najstarszych na całym świecie.
Ale ma Mário Filho też niezwykle znaczący wkład w historię… karnawału w Rio. Otóż, choć sam pomysł przypisuje się innemu dziennikarzowi, to właśnie Mário Filho zorganizował w 1932 r. pierwszy konkurs szkół samby w Rio de Janeiro. Pomysł był bardzo przyziemny – pomiędzy kolejnymi turami rozgrywek piłkarskich jego gazeta bardzo traciła na poczytności i chcąc ją utrzymać, zorganizował sponsorowany przez gazetę uliczny konkurs. Dziś ten „konkurs” jest największą atrakcją turystyczną w Rio i przyciąga co roku setki tysięcy przybyszów z całego świata. A mało kto wie, że powstał za sprawą nieznanego poza Brazylią dziennikarza, chcącego chronić interesy swojej gazety.
Wracamy do historii Maracany. Nie remontowany stadion częściowo zawalił się w 1992 r. podczas meczu (3 osoby zginęły), po czym mocno ograniczono jego pojemność. Był remontowany na początku XXI w., ale prawdziwy remont rozpoczęto dopiero po przyznaniu Brazylii organizacji kolejnych Mistrzostw Świata w 2014 r. Maracanę praktycznie zburzono, stawiając trybuny niemal od podstaw. I właśnie w trakcie przebudowy Maracany trafiliśmy na nią my. Co oznaczało tyle, że nie mogliśmy zobaczyć wnętrza stadionu – zresztą i tak widok był nieciekawy – kilka dni później zobaczyliśmy go z poziomu helikoptera. Po przebudowie, dziś stadion mieści „jedynie” 75 tys. widzów.
Maracana była także miejscem wielu innych, poza meczami piłkarskimi, wydarzeń. Koncertowały tu wszystkie największe gwiazdy muzyki, nierzadko dla niespełna 200-tysięcznej widowni. Za „polonica” można uznać fakt, że mszę na Maracanie odprawiał papież Jan Paweł II. Dziś mecze piłkarskie na Maracanie rozgrywają najważniejsze kluby z Rio de Janeiro (szczególnie mecze derbowe): Botafogo, Flamengo, Fluminense i Vasco da Gama. Mecze te są także atrakcją turystyczną.
Na Maracanę z centrum Rio da się łatwo dojechać metrem – ma ono stację o nazwie „Maracana” w odległości krótkiego pieszego spaceru od stadionu. Z racji trwającej przebudowy, w lutym 2012 r., mogliśmy jedynie zrobić sobie zdjęcia przed główną bramą areny. Okrążając ją dookoła, trafiliśmy na jedyną otwartą część Maracany – Muzeum Futbolu. Muzeum to poświęcone jest w całości triumfom reprezentacji Brazylii i jej najsłynniejszym piłkarzom – nie ma tam nic o brazylijskiej piłce klubowej.
Muzeum Futbolu na Maracanie to niewielki budynek, wystawy to przede wszystkim zdjęcia oraz pamiątki po najsłynniejszych brazylijskich piłkarzach. Najważniejszym elementem są odciski stóp gwiazd (głównie brazylijskich) piłki kopanej, do których można „przymierzyć” własne nogi. W muzeum znajdziemy m.in. koszulki Pele i Garrinchy oraz zdjęcia wszystkich brazylijskich reprezentacji, które zdobyły mistrzostwo świata. Polacy na pewno zwrócą także uwagę na pamiątkową tablicę, upamiętniającą pierwszą wizytę w Brazylii (1980 r.) papieża Jana Pawła II. Wstęp do muzeum jest płatny (3 BRL w 2012 r.)
W okolicach Maracany – można ją zobaczyć spod stadionu, z bliższej odległości nie polecamy – znajduje sie Mangueira – trzecia pod względem wieku fawela, czyli dzielnica biedoty, w Rio de Janeiro. O fawelach słyszał każdy kto wie coś o Brazylii. Mangueira, której nazwa pochodzi od drzew mango, porastających kiedyś ten teren, w pełni wpisuje się w stereotyp – zamieszkała przez ludność o bardzo niskim statusie materialnym, tworzy swoje „getto”, zamknięty teren, rządzony od wewnątrz przez gangi narkotykowe. W faweli Mangueira mieszka wg szacunków ok.20 tys. ludzi. Historycznie znana jest ona głównie ze szkoły samby („Mangueira”, założona w 1928 r.), jednej z najstarszych i najbardziej znanych, uczestniczącej już w pierwszym karnawale w 1932 r., oraz z tego, że była (nie wiemy jak jest teraz) jedną z ostatnich faweli, znajdujących się całkowicie poza kontrolą władz miejskich.
W 2011 r. siły policyjne rozpoczęły „oczyszczanie” faweli z dilerów narkotykowych, rządzących nimi. Dotknęło to także Mangueirę, w której akcja rozpoczęła się niedługo przed naszym przyjazdem do Rio – pod koniec 2011 r. Znaleziono tam m.in. dowody na sprowadzenie i sprzedaż ponad 4 ton narkotyków. Mangueirę planowano częściowo wyburzyć, na rzecz budowy kompleksu hotelowego obok Maracany, co spowodowało gwałtowne protesty mieszkańców.
Drugą atrakcją dnia miał być Ogród Zoologiczny w Rio de Janeiro, położony naprzeciwko Maracany, wewnątrz parku o nazwie Qunita de Boa Vista. Park ten, jak i samo ZOO sąsiadują z… fawelą Mangueira, co brzmi szczególnie paradoksalnie, gdy wspomnieć, że w Qunita de Boa Vista stał w czasach proklamowania niepodległości Brazylii… pałac cesarza (dziś mieści się tu Muzeum Narodowe). Tu pałac, a obok fawela. Ot, Rio.
Ogród Zoologiczny w Rio ma niezwykle widowiskowe wejście – dużą kolumnadę, pochodzącą z początków XIX w., ufundowaną przez jednego z angielskich lordów cesarzowi Pedro I i jego żonie w prezencie ślubnym (1817 r.). Syn tego cesarza, Pedro II, także władca Brazylii, mianował baronem człowieka, który odkupił ziemie, na których znajduje się dziś ZOO, od jego córki. Dał mu też prawo importu zwierząt, dzięki czemu baron wybudował i otworzył w 1888 r. ogród zoologiczny. W następnym roku monarchia jednak upadła i skończyły się dobre czasy barona.
I tu zaczyna się kolejna pasjonująca historia, trwająca do dziś. Otóż baron Drummond, straciwszy poparcie i pieniądze władcy, znalazł sposób na pozyskiwanie funduszy na utrzymanie ZOO. Mianowicie rozkręcił loterię wśród kupujących bilety do ogrodu. Każde z 25 zwierząt miało przypisane cztery cyfry (1-100), a baron raz dziennie wywieszał flagę z losowo wybranym zwierzęciem i przypisanym mu numerem. Ci, którzy ten numer mieli na bilecie, wygrywali 20-krotność jego wartości.
Szybko okazało się, że loteria „wyszła poza ZOO”, stała się synonimem ogólnokrajowej loterii, która, co ciekawe, nigdy nie została zalegalizowana. Były nawet próby oficjalnej delegalizacji, ale spełzły na niczym – jej popularność jest tak ogromna, że władze doszły do wniosku, że lepiej przymknąć oko, niż tracić dochody. I tak „jogo do bicho” jest dziś niemal „narodową” loterią, „losy” z wizerunkami zwierząt powszechnie sprzedaje się na ulicach, a za wylosowane cyfry uznaje się ponoć dwie ostatnie z losowania oficjalnej loterii państwowej. Ciemną stroną pozostaje źródło finansowania i kierunek w którym uciekają wpływy z loterii, często związane ze światem przestępczym.
Bukmacherzy znaleźli sposób na zapewnienie sobie poparcia społeczeństwa – zaczęli sponsorować szkoły samby, uczestniczące w dorocznym karnawale. Ewentualne zamknięcie loterii groziłoby więc krachem szkół i karnawału, a to naprawdę ciężko sobie wyobrazić. Dziś szepta się, że większość dyrektorów największych szkół samby macza palce w loterii, nierzadko zdarzają się walki wewnętrzne pomiędzy nimi, kończące się nawet morderstwami. Członkowie sądów, toczących sprawy przeciwko „baronom” loteryjnym nieczęsto także mają niebezpieczne życie.
Tak czy owak, baron Drummond ratując swoje ZOO, niechcący stworzył potężną machinę, działającą do dziś. „Gra w zwierzęta” cieszy się powszechnym zaufaniem, w badaniach większym niż instytucje rządowe, np. policja.
Wracamy do ZOO w Rio de Janeiro. Zajmuje ono powierzchnię 138 tys. m2 i jest domem dla ok.2500 zwierzaków, należących do 350 gatunków. Gwiazdami tutaj są rzadkie gatunki małp południowoamerykańskich, ale największą popularnością wśród odwiedzających, jak w każdym chyba ZOO, cieszą się oczywiście słonie, żyrafy, lwy, tygrysy czy hipopotamy. Ogród zoologiczny w Rio nie jest wcale największym w Brazylii, nie może się poszczycić też największą liczbą zwierząt, ale pomimo to jest najbardziej popularnym ZOO w tym kraju i staje się powoli kolejną atrakcją turystyczną miasta.
Generalnie ZOO w Rio to przede wszystkim duże kolekcje ptaków i małp. Oraz oczywiście wyżej wspomniane „must have”. Nie ma w nim nic specjalnego, ot normalne, statystyczne ZOO. Wstęp kosztuje 6 BRL. A przy okazji można pospacerować po parku Qunita de Boa Vista.
Trochę przygód mieliśmy z taksówkarzami – wymyśliliśmy sobie bowiem powrót na stację metra taksówką. Ale chyba nie zdołaliśmy wytłumaczyć tego taksówkarzowi, bo zawiózł nas pod jakąś halę targową w dzielnicy Sao Cristovao, w dość nieciekawej okolicy. Jak najszybciej łapaliśmy kolejne taxi, które tym razem zawiozło nas do upragnionej stacji metra „Maracana”, ale znów na koniec pojawił się problem ze zrozumieniem – taksówkarz (oczywiście po portugalsku) usiłował nam wyjaśnić, żeby poszukać drobnych, bo z banknotu nie ma wydać. Ale tak nam tłumaczył, że w ząb nie rozumieliśmy… Zeszło nam dobre parę minut.
Wieczorem udaliśmy się jeszcze do znanego nam już, sąsiadującego z hotelem Mar Ipanema, supermarketu Zona Sul, na polowanie na egzotyczne owoce. No i mieliśmy potem czas na degustację: atemoyi, fruta do conde czy goiaby. Przy nich niemal „sztampowe” wydawało się jedzenie mango…
A następnego dnia czekała na nas jedna z największych atrakcji Rio de Janeiro – wzgórze Corcovado i pomnik Chrystusa Odkupiciela.
Pełna galeria zdjęć ze stadionu Maracana i Ogrodu Zoologicznego w Rio de Janeiro znajduje się na osobnej stronie naszego bloga oraz na naszym fanpage’u na Facebooku.