Z czym kojarzy się Wam Rio de Janeiro ? Pewnie z Copacabaną, Maracaną, Chrystusem Odkupicielem, a na pewno ze słynnym karnawałem. Ale kto wie, że Rio było w historii jedyną, leżącą poza Europą, stolicą… europejskiego kraju ? 🙂 Zapraszamy na przywitanie z Rio de Janeiro.
Karnawał w Rio, dzień 1 (poprzedni wpis: Komunikacja w Rio – metro, autobusy, taksówki i… internet). Do Rio lecieliśmy w Walentynki 2012 r., z Krakowa, z przesiadką we Frankfurcie. Sam lot nie miał wielkiej historii, no może poza pierwszym naszym zetknięciem z nie-tanią linią lotniczą, i to na odcinku długodystansowym, czyli z posiłkami, poduszkami, kocami, zestawami szczoteczka – pasta – jakieś skarpety, no i z systemem video w zagłówkach, a nawet z widokiem z kamery podwieszonej pod samolotem – ta ostatnia dała nam trochę emocji przy lądowaniu – chyba jednak wolelibyśmy tego momentu nie oglądać w widoku spod samolotu.
W Rio wylądowaliśmy dnia następnego ok. godziny piątej rano i od razu dała się odczuć niezwykle przyjemna zmiana klimatu. Z -10C w Krakowie trafiliśmy do +24C o piątej rano w Rio. Szybka zmiana garderoby na letnią i jesteśmy gotowi na podbój Brazylii. Tak jak pisaliśmy już we wpisie „organizacyjnym”, na lotnisku czekał już na nas kierowca z biletami na karnawał – blisko godzina jazdy i wysiadamy pod hotelem Mar Ipanema, jakieś 100-150 m (jedna przecznica) od słynnej piaszczystej plaży Ipanema, sąsiadującej z Copacabaną. Hotel sprawił się na medal, zaoferował z miejsca wcześniejsze zameldowanie (była 6-ta rano) bez żadnych dodatkowych kosztów. Przechowano nam bagaże i poproszono o godzinę czasu na przygotowanie pokoju. Na „dzień dobry” odbyliśmy więc krótki spacer – niespodzianka – nie na plażę, a nad jezioro (lagunę) Rodrigo de Freitas.
Ale na początek dawka wiedzy o Brazylii i samym Rio. Brazylia, jedno z największych państw świata (5. pozycja), zajmująca prawie połowę powierzchni Ameryki Południowej, zamieszkała dziś przez ponad 200 milionów ludzi, jest państwem bardzo młodym. Niepodległość ogłosiła „dopiero” w 1822 r., wcześniej będąc kolonią portugalską. Odkryta została przez Portugalczyków właśnie, ok.1500 roku, wcześniej zamieszkiwały ją prymitywne, wędrowne lub pół-koczownicze plemiona indiańskie, które potem stały się dla „białych” tanią siłą roboczą lub wręcz siłą niewolniczą. Nie nadawali się jednak do ciężkiej, niewolniczej pracy (masowo umierali), więc do Brazylii zaczęto sprowadzać niewolników z Afryki. Sama nazwa kraju pochodzi podobno od „brazyliny”, czerwonego barwnika, pozyskiwanego ze specjalnego gatunku drzew, które były pierwszym bogactwem kraju.
Potem stopniowo odkrywano nowe „bogactwa” – trzcinę cukrową, złoto, diamenty i wreszcie bawełnę. Cała gospodarka kraju przez wieki opierała się na wykorzystywaniu przez kolonistów miejscowej ludności oraz sprowadzanych tu niewolników do rabunkowej czasem eksploatacji dobrodziejstw regionu. Tak naprawdę „cywilizacja” nadeszła dopiero w połowie XVIII w. Wtedy to nieco uregulowano miejscową administrację, a państwo uzyskało status „wicekrólestwa” portugalskiego – panował portugalski „wicekról”, rodzaj namiestnika. Stopniowo zaczęły wybuchać powstania przeciwko kolonistom.
Przełom nastąpił w 1807 r., kiedy to do Brazylii przyjechał portugalski król wraz z całym dworem, uciekając z Europy przed Napoleonem. Na czas jego pobytu, aż do 1821 r., Rio de Janeiro stało się formalną stolicą Portugalii. Ten okres to czas prawdziwego skoku cywilizacyjnego – zakładano gazety, banki, teatry i szkoły. Król ogłosił Brazylię królestwem, aczkolwiek połączonym nadal z Portugalią. Wyjechał, zostawiwszy na tronie swojego syna, Pedro, który już w 1822 r. zerwał unię z Portugalią, ogłaszając niepodległość Brazylii, a sam mianując się cesarzem. Wkrótce potem kraj otrzymał konstytucję.
XIX w. to okres, kiedy Brazylia stała się gigantem w produkcji kawy, aczkolwiek do pracy na plantacjach musiano szukać wolnych ludzi, bo w 1888 r. w kraju oficjalnie zniesiono niewolnictwo. Rok później obalono cesarza i utworzono republikę. Brazylia weszła w okres gospodarczej prosperity, co ściągało do niej ogromne ilości imigrantów z Europy i Azji. Czas ten trwał w zasadzie aż do końca I wojny światowej. Czasy niewolnictwa oraz okres napływu imigrantów istotnie przełożyły się na zróżnicowanie etniczne dzisiejszych Brazylijczyków, ale o tym za chwilę. Dziś Brazylia to imperium kawy, a także bogactwa naturalne – z tego kraj żyje, nie licząc rolnictwa. Religia to przede wszystkim rzymsko-katolicyzm i protestantyzm.
Teraz trochę o etnicznych Brazylijczykach. Tydzień w Rio dał nam czas na obserwację i końcową konkluzję – nie ma jednego typu Brazylijczyka. Brazylijczycy to naród niesamowicie wprost wymieszany i różnorodny i pod względem koloru skóry i pod względem typu urody. Piękne białe Brazylijki, które Wam pokazuje telewizja na trybunach stadionów piłkarskich to tylko utrwalony w głowach stereotyp.
Ale jak tu się dziwić, skoro rdzennym mieszkańcom, czyli Indianom, Portugalczycy najpierw „podsuwali” białych kryminalistów, przywożonych tu w celu „asymilacji” z miejscowymi (taki sposób na kolonizację), a potem przywieźli masę czarnych niewolników z Afryki. Na koniec dojechała armia białych Europejczyków i miliony Azjatów. Wszystkie te rasy nie tylko koegzystowały obok siebie, ale rozpoczęły wzajemne „krzyżowanie” się. Byli i są więc i mulaci i potomkowie rodzin indiańsko-europejskich czy indiańsko-afrykańskich. I nadal ten tygiel się miesza, tworząc kolejne kombinacje na kolejnych poziomach. To wszystko sprawia, że Brazylia to kraj multi-etniczny i multi-kulturowy. I to widać na każdym kroku na ulicach Rio de Janeiro.
Szczególnie widoczna jest obecność obywateli pochodzenia azjatyckiego, co na początku mocno nas zaintrygowało. Na tyle, żeby poszukać, skąd wzięło się to zjawisko. No i okazuje się, że na przełomie XIX / XX w. to Brazylia była gospodarczym mocarstwem, a w takiej Japonii na przykład bardzo źle się działo, co powodowało ogromny „najazd” Japończyków na Brazylię. Przybyło wtedy kilkaset tysięcy imigrantów z tego kraju, a dziś japońską „kolonię” w Brazylii szacuje się na 1-2 miliony ludzi, co sprawia, że jest to największa grupa Japończyków poza Japonią. W odróżnieniu jednak od innych regionów świata, w Brazylii Azjaci ładnie wtopili się w naród, nie tworząc specjalnie własnych, zamkniętych społeczności czy osiedli.
Dzięki tej silnie obecnej kulturze, pochodzącej z Azji, np. w sklepach w Rio najbardziej widocznym „silnym” alkoholem jest sake, którą dzięki temu mieliśmy okazję po raz pierwszy smakować.
A teraz o samym Rio. Kiedy wpływał tu w 1502 r. pierwszy portugalski, nie było żadnych osiedli. Miejsce nazwane zostało „rzeką styczniową” (był 1 stycznia 1502 r.), bo uznane zostało za ujście rzeki do morza. Miasto zaczęto budować dopiero 60 lat później, a kolejne 200 lat później, gdy w Brazylii znaleziono złoto, Rio stało się stolicą kolonii portugalskiej, ze względu na port, przydatny do transportu kruszcu. Było nią aż do 1960 r., kiedy to Brazylia ufundowała sobie nową stolicę, nowo wybudowane miasto Brasilia.
Dziś Rio to turystyczna ikona Brazylii, do czego walnie przyczyniają się piękne i słynne na cały świat plaże (Copacabana, Ipanema, Leblon) i ogromna infrastruktura turystyczna wybudowana dookoła nich. To tu w zasadzie przeniosło się centrum miasta, kiedyś historycznie umiejscowione nad zatoką Baia de Guanabara, czyli tam gdzie wpłynęli pierwsi odkrywcy tego miejsca.
No i karnawał, czyli wielka fiesta przed zbliżającym się Wielkim Postem, odbywający się we wszystkich miastach Brazylii (i nie tylko) w weekend przed Środą Popielcową, wymyślony właśnie w Brazylii przez dawnych portugalskich osadników (XVIII w.). W Rio dorocznie odbywa się największy karnawał, przyciągający (tak jak nas) setki tysięcy turystów każdego roku. No i jeden z cudów nowego świata – pomnik Chrystusa Odkupiciela, do niedawna najwyższy na świecie – zdetronizowany przez nasz świebodziński „cud”, zaprojektowany przez artystę polskiego pochodzenia. No i Maracana, największy stadion piłkarski na świecie. No i, no i, no i… Rio atrakcji ma wiele, choć niewiele tych historycznych, bo i miasto byt stare nie jest, a rozwinęło się na dobre praktycznie dopiero od XVIII wieku.
Wewnętrznie w Brazylii trwa cicha rywalizacja pomiędzy Rio de Janeiro i całkiem nieodległym Sao Paulo. Turyści mogą to zobaczyć w relacjach z karnawału – oba miasta rywalizują pod katem „wielkości” swojego karnawału. Mieszkańcy obu miast mają podobno o sobie niskie mniemanie – mieszkańcy Rio uważani są za imprezowiczów, spędzających życie na plaży, a ci z Sao Paulo (do morza mają kilkadziesiąt kilometrów) za wiecznie pracujących, nudnych krawaciarzy. Śmieszne i niegroźne. A jako że Brazylia to też futbol, wspomnieć musimy, że z Rio de Janeiro wywodzą się m.in. Zico, Romario i Ronaldo, z miastem silnie związany był Garrincha. Tu także urodził się słynny brazylijski pisarz, Paulo Coelho.
OK, no to jesteśmy już Rio. Na początek szybkie zapoznanie z okolicą, w ramach oczekiwania na możliwość zameldowania w hotelowym pokoju. Pierwsze kroki kierujemy nad jezioro, nad którym przejeżdżaliśmy z lotniska – lagunę Rodrigo de Freitas, swoją nazwę zawdzięczającą XVIII-wiecznemu portugalskiemu kawalerzyście, należącemu do rodziny właścicieli ziem dookoła laguny w ówczesnych czasach. Dziś laguna to popularne miejsce rekreacji, otoczona zielenią i miejscami do gier i zabaw, a także długą ścieżką rowerową. Laguna oddziela region plaż Ipanema i Leblon od wzgórza Corcovado z pomnikiem Chrystusa Odkupiciela – można tu sobie zrobić pierwsze zdjęcia na tle pomnika. Z oceanem łączy lagunę wąski kanał, dzięki któremu w czasie przypływu słona woda wlewa się do jeziora.
Czas wreszcie zobaczyć słynne plaże i ocean w Rio, skręcamy więc na Ipanemę – pierwsze przywitanie z piaskiem i… lodowatą wodą oceanu. Aczkolwiek sam spacer po plaży, w upale, w lutym jest dla nas wydarzeniem. A potem wracamy do hotelu – czas wreszcie wkroczyć do pokoju i odpocząć po jakby nie było, długich kilkunastu godzinach lotu i średnim wyspaniu się w samolocie z Frankfurtu.
Już po południu (czasu lokalnego) rozpoczynamy zwiedzanie Rio. Na pierwszy ogień idzie, położona, patrząc od naszego hotelu, za Ipanemą, najsłynniejsza plaża świata, czyli Copacabana. Długa na 4 km, szeroka i piaszczysta, w sezonie bywa zatłoczona jak plaża we Władysławowie 🙂 Aczkolwiek tutaj spora część gości spędza czas aktywnie (siatkówka, piłka plażowa itp.), a stosunkowo mała kąpie się w oceanie (zapewne przez temperaturę tejże). Od strony lądu przy Copacabanie przez całą jej długość prowadzi okazała promenada z chodnikiem, wyłożonym charakterystycznym wzorem – biało-czarnymi falami. Wzór ten jest dziś „wizytówką” Copacabany, jej znakiem rozpoznawczym. Plaża Ipanema ma swój własny, inny wzorek na chodnikach, już nie tak znany.
Biało-czarne „fale” Copacabany można znaleźć na większości turystycznych gadżetów, do kupienia także bezpośrednio przy promenadzie (kubki, koszulki, ręczniki itp.). Przy promenadzie można także przysiąść na chwilę i schłodzić się wodą kokosową, pitą bezpośrednio ze schłodzonego kokosa. Kokosy te nie są jeszcze dojrzałe, dzięki czemu zawierają dużą ilość płynu zamiast miąższu. Do kokosa dostaje się w komplecie rurkę i można się przy stoliku podelektować i smakiem i widokiem Copacabany. Specjał kosztuje niewielkie pieniądze. Woda kokosowa ma ponoć właściwości lecznicze, a także – jak mówi Wikipedia – „łagodzi skutki przedawkowania etanolu” – czyli leczy kaca 🙂
Copacabana jest co roku pokazywana w Sylwestra – odbywa się tu huczne świętowanie Nowego Roku w tłumie ok. 2 milionów (i więcej) uczestników. Sylwester w Rio staje się coraz bardziej konkurentem karnawału pod katem liczby ściągających tu turystów. A’propos imprez – to na Copacabanie odbywają się te największe na świecie, jak choćby Sylwestrowy koncert Roda Stewarta w 1994 r. (3,5 mln uczestników) czy Światowe Dni Młodzieży z papieżem Franciszkiem (3 mln). W czasie karnawału promenada jest zamykana wieczorami i odbywa się tu codziennie (tak jak i na Ipanemie i w całym centrum Rio oraz każdej jego dzielnicy) całonocna impreza.
Plaża Copacabana na swych końcach ma dwa rozpoznawalne punkty – na styku z Ipanemą jest to fort Copacabana, dziś muzeum marynarki, a na przeciwległym końcu nie sposób nie zauważyć okazałego wzgórza, nazwanego Głową Cukru – Pão de Açúcar. Moczymy na Copacabanie nóżki w oceanie (wyszło wierszem niechcący :-)), robimy pierwsze fotki plaży i idziemy dalej wzdłuż promenady. Podziwiać tu można m.in. hotel Copacabana Palace – ponoć najlepszy i najbardziej luksusowy hotel Ameryki Południowej, oczywiście 5-gwiazdkowy, działający od 1923 r. Lista byłych gości może przyprawić o ból głowy – Michael Jackson, Madonna, Marylin Monroe i wielu, wielu innych, równie sławnych.
Głowa Cukru jest ostatnim celem pierwszego dnia w Rio de Janeiro. Strome wzgórze wznoszące się na wysokość prawie 400 m nad oceanem jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych elementów Rio. Kiedyś służyło jako punkt orientacyjny, dziś jest „tarasem widokowym” – ze szczytu oraz z kolejki linowej, wożącej chętnych na górę, rozpościera się cudowna panorama miasta ze wszystkimi najważniejszymi atrakcjami, włącznie z Corcovado i pomnikiem Chrystusa Odkupiciela. Na górze znajduje się także niewielka wystawa, poświęcona historii kolejki (działa od 1912 r.), bardzo nowoczesna, z obrazami i filmami wyświetlanymi na iPadach.
Na Głowę Cukru nie da się dojść pieszo brzegiem oceanu z Copacabany, trzeba wejść nieco wgłąb lądu, żeby dojść do dolnej stacji kolejki. Kolejka linowa jest oczywiście biletowana, ma też stację „pośrednią” po drodze. Dolna stacja znajduje się na placu General Tibúrcio – obok niewielkiego parku z pomnikiem, upamiętniającym jeden z epizodów wojny z Paragwajem pod koniec XIX w. Z góry można podziwiać i Copacabanę, i plaże Botafogo, i dzielnicę Flamengo aż do historycznego centrum, przy którym znajduje się widowiskowe lotnisko krajowe Santos Dumont.
Po zjeździe z Głowy Cukru warto wrócić na plac General Tibúrcio i pójść na plażę Vermelha, znajdującą się przy nim, malowniczo usytuowaną pod wzgórzem. Kiedyś znajdowały się obok wojskowe forty, a dziś plaża jest lubiana za swoje położenie pomiędzy dwoma stromymi wzgórzami. Woda jest tutaj głęboka, stąd plaża nie jest popularnym miejscem kąpieli. Polacy będą pozytywnie zaskoczeni, widząc przy samej plaży stojący pomnik… Fryderyka Chopina – nie znamy jego związków z tym miejscem. Ale pomnik stoi.
I to wszystko w pierwszym dniu pobytu w Rio de Janeiro. Organizm dopominał się odpoczynku, a czekał nas jeszcze pieszy powrót w okolice Ipanemy (ładne 5-6 kilometrów spaceru), a na koniec znalezienie źródła jedzenia na wieczór, czyli sklepu spożywczego w okolicach hotelu. Szybko się okazało, że naprzeciwko hotelu mamy jeden z licznych marketów sieci Zona Sul, więc problem automatycznie się rozwiązał.
A kolejny dzień znów wypełniony atrakcjami – będziemy wizytować Maracanę i ogród zoologiczny w Rio. Będą też pierwsze egzotyczne owoce na naszym stole. Ale to już w następnym wpisie.
Pełna galeria zdjęć plaży Copacabana oraz wzgórza „Głowa Cukru” znajduje się na osobnej stronie naszego bloga oraz na naszym profilu na Facebooku.