Dunaj, druga wg długości rzeka w Europie, była motywem przewodnim pierwszego dnia naszego pobytu w Serbii. Celem był rajd wzdłuż serbskiego brzegu rzeki i zwiedzanie wszelkich atrakcji turystycznych, położonych nad Dunajem, na odcinku gdzie jest on granicą z Rumunią.
Tour de Europe 2013, dzień 30 (poprzedni wpis z trasy: „Szrot-Muzeum” w Koczerinowie). Ta wakacyjna podróż upłynęła pod znakiem Turcji i… krajów byłej Jugosławii, będących celem zarówno podczas trasy dojazdowej, jak i powrotnej. Podczas dojazdu widzieliśmy wszak Chorwację, Bośnię i Hercegowinę oraz Czarnogórę. W powrotnej drodze przedstawicielem byłej Jugosławii została Serbia, na którą przeznaczyliśmy dwie doby naszej podróży.
Po jednodniowym pobycie w Bułgarii, nocleg „odbyliśmy” w serbskim Zajecarze. Wcześniej od samej granicy bułgarsko-serbskiej usiłowaliśmy w serbskich wioskach i miasteczkach, już po zmroku, kupić jedzenie na kolację, ale niestety na serbskiej prowincji bardzo ciężko z obsługą kart kredytowych w sklepach, a serbskich dinarów nie zdążyliśmy jeszcze nabyć. Zakupy udały się dopiero w samym Zajecarze, a przy okazji okazało się, że serbski język za bardzo od polskiego nie odstaje – odbyliśmy zabawną konwersację z serbską ekspedientką i jedną z klientek, która pomagała nam z dogadaniu się.
ładowanie mapy - proszę czekać...
Sam Zajecar odpuściliśmy sobie całkowicie. Przyjechaliśmy późno po zmroku, a nazajutrz mieliśmy w planach całodniowy rajd wzdłuż brzegu Dunaju, a potem przejazd do Nowego Sadu, gdzie mieliśmy zaplanowany drugi z serbskich noclegów. Sama jazda miała nam zająć ok.9 godzin, nie licząc postojów na zwiedzanie. Czasu na zobaczenie Zajecaru więc nie zostało w ogóle.
Nie mogliśmy tak po prostu dojechać do Dunaju, niczego po drodze nie oglądając. Zanim więc dojechaliśmy do brzegów rzeki, mieliśmy zaplanowane kilka postojów. Pierwszym były, oddalone zaledwie o 10 km od centrum Zajecaru, ruiny starożytnej rzymskiej rezydencji cesarskiej, zwane dziś Felix Romuliana, znajdujące się od 2007 r. na liście światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO. Nie wszystkim zapewne Serbia kojarzy się z zabytkami z okresu starożytności, ale takowe rzeczywiście w tym kraju się znajdują. Dość powiedzieć, że na dzisiejszym terytorium Serbii urodziło się… aż 17-tu (!) rzymskich cesarzy.
Felix Romuliana to pałac cesarza rzymskiego Galeriusza, adoptowanego syna i następcy cesarza Dioklecjana, z którego historią mieliśmy do czynienia podczas pobytu w chorwackim Splicie na wakacjach w 2010 r. Galeriusz rozpoczął budowę pałacu w 298 r., w miejscu swego urodzenia (tak, pochodził z tego rejonu), a nazwę nadał mu na cześć swojej matki, której imię brzmiało: Romula. W 305 r. Galeriusz został cesarzem, ale pałacem nie zdążył się zbytnio nacieszyć, tak samo zresztą jak cesarzowaniem. Zmarł już w 311 r. (na jakąś straszną chorobę, z pozostałych do dziś opisów podejrzewa się raka jelita lub gangrenę).
W historii Galeriusz, pomimo krótkiego panowania, zapisał się naprawdę wielkimi literami. To on bowiem wydał (na niewiele dni przed swoją śmiercią) słynny edykt tolerancyjny, który pozwalał chrześcijanom na wyznawanie swojej religii, zakazał karania za to oraz nakazał zwolnienie pojmanych już chrześcijan, skazanych za swoją wiarę. Edykt wydany został w ostatnich dniach kwietnia 311 r., a w maju cesarz zmarł (w drodze do Romuliany). On oraz jego matka pochowani zostali w kopcach na wzgórzu ponad pałacem Felix Romuliana. Są one do dziś widoczne z ruin. Nie spoczął więc w wybudowanym dla siebie mauzoleum, które zwiedzaliśmy kilka tygodni wcześniej w greckich Salonikach.
Wejście na teren Felix Romuliana jest płatne (o ile nas pamięć nie myli: 200 dinarów), ale przybyliśmy doń na tyle wcześnie, że kasa była jeszcze zamknięta. Może to i lepiej, bo nadal nie mieliśmy serbskiej gotówki, a okazało się, że nie ma tu płatności kartą. Kasa była otwarta przy naszym wyjściu, ale kasjer nie robił problemu z braku dinarów i… podziękował za wizytę nie chcąc żadnej opłaty. Wizyta w Felix Romuliana trwała ok.40 minut. Po niej na chwilę wróciliśmy do Zajecaru, by zaopatrzyć się w bankomacie w gotówkę. Plan zakładał tułanie się po małych serbskich miasteczkach nad Dunajem, nie chcieliśmy ryzykować posiadania wyłącznie kart.
Kolejnym punktem trasy była mikroskopijna serbska miejscowość Vratna. Początkowo planowaliśmy z niej zrezygnować (jazda do niej wymagała wydłużenia dojazdu do Dunaju, a potem dodatkowo odbicia kilka kilometrów w bok na chwilę), ale już w trakcie jazdy jednak zdecydowaliśmy się do niej dotrzeć. Vratna leży mniej więcej 75 km od Zajecaru, na północ od niego. Dotarliśmy do niej praktycznie w samo południe, po mniej więcej 1,5 h jazdy z Felix Romuliana.
Vratna, a w zasadzie jej najbliższe okolice, bo sama wieś nie zawiera nic dla turysty ciekawego, ma aż dwie atrakcje turystyczne. Pierwszą z nich jest monaster, wybudowany tu, u stóp gór, w XIV wieku, na życzenie serbskiego króla Stefana Milutina. Był kilkukrotnie palony i burzony (najazd turecki w 1813 r. I i II wojna światowa), ale zawsze odbudowywany. Do dziś jest czynnym, żeńskim klasztorem. Jest, jak większość monasterów w byłej Jugosławii, otwarty dla zwiedzających, a mniszki otwierają kościół bez proszenia, na widok wchodzących na teren monasteru gości. Tu niestety obowiązywał, egzekwowany przez uważnie nam przypatrującą się siostrę, zakaz fotografowania. A szkoda, bo wnętrze kościoła w monasterze Vratna warte jest upamiętnienia na zdjęciach.
Drugą, tym razem nie historyczną, a naturalną atrakcją okolic Vratnej, są tzw. skalne wrota, pozostałość po zawalonej dawno temu jaskini, której wnętrzem płynęła rzeka Jabuča. Po jaskini pozostały ledwie trzy małe fragmenty, tworzące dziś niezwykle widowiskowe (aczkolwiek ich widowiskowość byłaby znacznie większa, gdyby nie zasłaniające je gęsto rosnące drzewa) łuki skalne, stojące okrakiem nad wodami rzeki. Dwa z tych łuków: Velika Prerast i Mala Prerast, znajdują się w odległości kilkuminutowego spaceru (początkowo mocno stromego) po wzgórzu za monasterem.
Mniejszy z łuków ma szerokość 33 m i wysokość 34 m (grubość 15 m), większy zaś: szerokość 23 m, wysokość 26 m, ale grubość: 45 m. W szczycie grubość skały wynosi (w większym łuku) 30 metrów. Cyfry nie oddają jednak widoku, jaki ukazuje się bardzo nielicznym, docierającym tu turystom. Luki skalne we Vratnej nie są dziś zbyt popularną atrakcją turystyczną, wie o nich niewielu. Z jednej strony szkoda, bo z pewnością zasługują na uwagę, a z drugiej: dzięki temu można tu spacerować prawie samotnie, ciężko o tłok.
Monaster i łuki skalne we Vratnej zajęły nam 45 minut. A już pół godziny po wyjeździe z tej małej serbskiej wsi dotarliśmy do celu tego dnia podróży – brzegów Dunaju, wzdłuż którego mieliśmy się poruszać aż do zmroku. Na początek okazało się, że z brzegów Dunaju całkiem niedaleko do Hollywood – ale nie próbowaliśmy dotrzeć do fabryki snów – kiedyś tam pojedziemy, a na razie chcemy poznać serbski brzeg Dunaju. Ciąg dalszy w kolejnym wpisie.
Pełna galeria zdjęć z Felix Romuliana oraz monasteru i łuków skalnych we Vratnej znajduje się na osobnej stronie naszego bloga oraz na naszym profilu na Facebooku.